Czyny ludzi są niczym ślady stóp na pustyni...
~~♥~~
...
-W sumie, masz rację- uśmiechnął się, a w pomieszczeniu dało się usłyszeć Jego cichy śmiech.- To maleństwo będzie miało najlepszego ojca chrzestnego na świecie- ucałował chłopczyka w czoło, nadal gładząc Jego delikatny policzek. I wtedy w pokoju pojawiła się Ann… Jego serce biło wolniej, lecz zarazem galopowało w niewiarygodnie szybkim tempie. Chciała, by nikt nie zauważył pojedynczych łez, które wzbierały się pod Jej powiekami, lecz On wdział. Znał Ją na pamięć. Być może lepiej niż samego siebie…- Spójrz jakie to maleństwo jest cudowne- powiedział poruszony, zbliżając się w kierunku Polki wraz z małym chłopczykiem na rękach.
- Tak cudowne... - szepnęła umiejętnie oddalając się. Ucieczka .. jedyne co mogłoby przynieść jej ukojenie. Ale czy nie jest tak , że powinniśmy stawiać czoła swoim lękom ? Przezwyciężać je z głową uniesioną ku górze? Szkoda jedynie , że jest to takie trudne... Zbyt trudne , aby na tamtą chwilę mogła temu sprostać... Nawet spojrzenie na Austriaka , który w swoich ramionach trzymał najcenniejszy ze skarbów raniło w niemiłosierny sposób... Zbyt mocno... - Vann , może ja jednak pomogę Ci z obiadem ? - zwróciła się do brunetki z wyraźnym naciskiem.
-Obiad jest już gotowy- odpowiedziała Vanessa, zajmując swe miejsce u boku Thomasa, który po chwili złożył czuły pocałunek na Jej ustach.- Nie chcesz nawet potrzymać Małego na rękach?- spytała łagodnie, dając Gregorowi wyraźny znak, że powinien złożyć na rękach szatynki Mały Skarb.
-Jakoś tak trochę trudno mi się z Nim rozstać- przyznał, kiedy poczuł, że wszystkie spojrzenia w pokoju są skierowane na Jego osobę, a On nadal z zafascynowaniem i pasją patrzył na Oliwera.- Proszę…- szepnął ledwo słyszalnie, składając na rękach Polki Oliego. Zakłopotanie i niezręczność, która wówczas dała mu się we znaki, paraliżowała Jego ciało, przyprawiając je o lekkie, nieprzyjemne dreszcze.
Fala rozżalenia i smutku owiała całe ciało szatynki. Zapanowała doszczętnie nad umysłem i emocjami jakie okazywała w tamtym czasie Ann. - Kochany jest , ale pewniej będę się czuła jak Ci Go oddam Vann.. - oznajmiła z ledwością powstrzymując łzy , które chciały opuścić jej powieki. Z delikatnością widoczną w każdym jej ruchu oddała małego Oliwiera w ramiona Vanessy po czym opuściła pokój chłopczyka.
- Vann co się dzieję? - zapytał Thomas zdziwiony zaistniałą sytuacją , a najbardziej zachowaniem , które w zupełności nie pasowało mu do postaci szatynki... - Gregor? ... - każda z tych dwóch osób mogła rozświetlić mu nieco sytuacje , w której sam się zdołał pogubić.
-Nie mam pojęcia- rzuciła, niemal w biegu, podążając w kierunku szatynki. Łzy strachu i paniki niemal przesłaniały Jej obraz. Czuła jakby pulsujący ból w swoim sercu, który spowodowany był bólem Ann. Osoby, którą zaniedbała, a która ma teraz tak poważne problemy, z którymi została sama… Bez Niej… W Jej mniemaniu było to niewybaczalne i wykazać czymś takim mogła się tylko osoba niegodna na przyjaźń…
-Nie mam siły- wycedził, wychodząc z niewielkiego pokoiku, zostawiając w nim samego Morgensterna. Widząc stan w jakim Ann się znajdowała, nie potrafił usprawiedliwić siebie samego przed sądem, który właśnie odbywał się w Jego wnętrzu. Ból, który widział na Jej twarzy oraz zielonych tęczówkach, które jakby straciły swój blask… Tak, to mogło odbierać ochoty do życia. Zwłaszcza Jemu. Osobie, który przyczynił się do dwóch najstraszniejszych rzeczy w Jej życiu. Pierwszej, czyli wyraźnego cierpienia, a drugiej- straty kogoś, kto mógłby być najważniejszy w ich wspólnym życiu…
Ann wybiegła na balkon zaczerpnąć świeżego powietrza , przed zapewne trudną rozmową jaka ją czekała. Nie miała pojęcia jak wyjaśnić swoje postanowienie , jak znieść konsekwencję wyborów których dokonała , co zrobić , aby zminimalizować ból coraz rychlej dający się we znaki. Położyła dłonie na swoim brzuchu , a po jej policzkach spływały łzy.
-Co się dzieje?- wyszeptała łagodnie zdyszana brunetka, kładąc na Jej ramieniu swą dłoń.- Nie polubiłaś Oliwera?- spytała, wiedząc, że nie to jest przyczyną zmartwień Polki, lecz tylko w ten sposób potrafiła podkreślić, że nie musi się śpieszyć z udzieleniem odpowiedzi. Że tyle czasu ile będzie Jej potrzebne, Ona Jej poświęci. Bo tym właśnie jest prawdziwa przyjaźń…
Patrzył zza framugi na sylwetkę Ann oraz Vann. Na sercu ciążył mu jakby stu kilowy głaz, blokując ujście emocjom, które doprowadzały Jego duszę do istnego szaleństwa. Popadając z jednej skrajności, w drugą. Nie zwracał większej uwagi, czy dziewczyny dostrzegły Jego obecność. Stał i patrzył na Ann pustym wzrokiem, przepełnionym żalu, komunikując się z Nią jedynie tym, co zawarte było w Ich tęczówkach…
- A Ty czego tutaj chcesz? - zapytała z goryczą wyczuwalną w każdym wypowiedzianym słowie. Jej wzrok pusty wzrok spoczywał na sylwetce Austriaka , w stosunku do którego jej uczucia diametralnie się zmieniły. Zbledły wraz ze stratą najważniejszego z fundamentów rodziny jaką wspólnie mogli stworzyć. Mogli... Czas przeszły , którego nie mogła już cofnąć , a tak bardzo chciała.
-Pobyć z Tobą- zapytał bardziej, niżeli oznajmił, chwiejnym krokiem zbliżając się coraz bardziej do szatynki. W Jego głowie odbywała się istna rzeź. Wszystkie marzenia i plany, które wykształcił w sobie podczas pobytu z Olim, nagle zostawały drastycznie zabijane przez rzeczywistość. Najbardziej wstyd było się przyznać, że On sam do tego doprowadził…
- Nie ośmieszaj się Schlierie... - rzuciła podirytowana sposobem jakim zwracał się do Niej Schlierenzauer. Z jaką delikatnością i łagodnością ... z uczuciem , którego brakowało jej przez te wszystkie dni , w których musiała zmierzyć się z rzeczywistością. Sama. Bez jakiegokolwiek wsparcia. - Wracaj tam skąd przyszedłeś i realizuj swoje plany sportowe! - wskazała swoją dłonią drogę do wyjścia , którą chciała aby podążył.
-O co Ci chodzi?- krzyknął, poruszony słowami szatynki. Plany sportowe… One dawno straciły na wartości, od kiedy poznał Ann, która urzekła Go sobą na wszystkie możliwe sposoby. Później niewinne zauroczenie, stało się miłością. Wszystko przebiegało właściwie z prawami natury. Od iskry, do solidnego ognia, lecz nawet największy płomień, można ugasić…
- Zrób mi tą przyjemność i zejdź mi z oczu... - odkrzyknęła pewna swoich słów. Nie zwracała uwagi na zaskoczoną Vanessę , oraz to , że powinna cokolwiek jej wytłumaczyć zamiast awanturować się w mieszkaniu , w którym jest gościem. Nic nie było ważniejsze od bólu , który tak ciężko było ukryć , pogodzić się Nim... Przed jej oczami nagle zrobiło się szaro i ciemno ... Tak jakby traciła grunt pod nogami..
-To ja może zostawię Was samych- jęknęła drętwo brunetka, stawiając swe kroki w kierunku wnętrza domu. Nic nie było teraz pilniejszą potrzebą od wtulenia się w silne ramiona Thomasa, wypłakując przy Nim swoje żale i obawy związane z życiem swojej przyjaciółki. Jakby dopełnieniem Jej duszy, która tylko w kontakcie z szatynką, mogła zasmakować harmonii.
-Kochanie, spokojnie…- łapczywie wdychał do płuc orzeźwiające powietrze, które doskonale schładzało Jego rozgrzane do czerwoności ciało.- Wiesz, że Cię kocham- ujął Jej twarz w dłoniach.- Dopiero teraz to zrozumiałem, że to co zostało Nam dane jest piękne. Tak, wiem rychło w czas- wysilił się na sarkazm, przewracając oczyma.- Ale dopiero mały Oliwer mi wszystko uświadomili. To takie piękne! Będę tatą!- mówił, prawie piszcząc z podekscytowania.
Po policzku Ann spłynęła łza rozpaczy , która zwiastowała trudy podjętych decyzji.
- Miło , że chociaż teraz doceniłeś cud jakim jest posiadanie takiej małej istoty, ale niepotrzebnie.. - głos polki wyraźnie zadrżał. - Idź i zajmij się swoją karierą jak miałeś to w planach ... - dopowiedziała po czym wtuliła się w ramiona stojącej nieopodal Vanessy. Nie miała już sił udawać szczęśliwej w oczach swojej najlepszej przyjaciółki . Nawet to okazało się być zbyt trudne do wykonania dla rozchwianej już emocjonalnie Ann.
Bo przecież konsekwencje podjętych decyzji prędzej czy później Nas dopadną , nie zważając na nic , a tym bardziej na nikogo.
-Chcę z Tobą wychowywać Nasze dziecko!- pisnął niemal błagalnie, powoli rozumiejąc i żałując błędów, które popełnił. Które odbijają się teraz na Nim i Jego uczuciach oraz pragnieniach, które dotychczas spały wewnątrz Jego duszy, a zostały nagle obudzone przez tak małą i kruchą istotę, jaką był Oliwer. Pragnienie ojcostwa. Stworzenia rodziny. Poczucie ogniska domowego, którego sam mógł być podmiotem.- Popełniłem wiele błędów, lecz teraz to wszystko zrozumiałem. Lepiej późno niż wcale, nie uważasz?
-Ann, o czym On mówi?- spytała sparaliżowana Vanessa, nadal trzymając w swych objęciach przyjaciółkę, która najwidoczniej potrzebowała teraz Jej ciepła i wsparcia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.- Będziesz mamą?- dodała po chwili ciszy z widocznym, lecz subtelnym uśmiechem na ustach. Znała słodki smak macierzyństwa. Wiedziała jak wiele ono znaczy dla kobiety. To szczęście. Szczęście w postaci małej istoty, która przewraca nasz świat do góry nogami, lecz robi to w cudowny sposób.
Bliskość Vanessy pozwoliła jej przełknąć gulę goryczy i rozżalenia. Pozwoliła spojrzeć na świat z uniesioną głową mając pewność , że obojętnie jakiego czynu by się dopuściła mogła liczyć na jej wsparcie. Tak ważne w tamtym momencie. Najważniejsze.
- Za późno Gregor. - powiedziała odsuwając się lekko , lecz nadal pozostając w bezpiecznej odległości ramion brunetki. - Nie będziesz ojcem , a na pewno nie teraz ... - wygarnęła ocierając spływającą po policzku ciecz.
-Czyli co?- prychnął z niezadowoleniem.- Chcesz odizolować mnie od mojego maleństwa?!- krzyknął, z dokładnością akcentując słowo ‘mojego’. Ojciec… Wiele wizji układało się w Jego głowie, gdy usłyszał to jedno, konkretne słowo. Wzbudzało także strach, lecz przytłumiony był raczej dumą. Miał okazję być ojcem… Nie… Miał okazję być tatą. Autorytetem dla cząstki Jego. Kogoś, kto będzie zawsze mimo wszystko, pomimo wszystkiemu i wbrew wszystkiemu. Musi jedynie przekazać tej małej istocie miłość. Szczerą i bezgraniczną, którą ojciec może przekazać potomkowi.- Zawsze będę ojcem tego dziecka, więc nie masz prawa wmawiać fałszu. Przyznałem się do błędów. Żałuję tego, co mówiłem. Ale teraz jestem pewien! Będę najlepszym ojcem dla tej kruszynki.
- Gratuluje wspaniałej zmiany .. - zaczęła z sarkazmem w tonie swojego głosu. Tak bardzo nie chciała tego robić , nie miała na celu ranić szatyna , ale to czego się dopuściła było jego winą ... Nie do końca w całości, ale znacząco... To zadawało największy ból , a kolejne jego słowa o tym jak może być idealnie kuły w serce coraz dotkliwiej.. - Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci szczęścia w poszukiwaniach odpowiedniej matki dla tej Twojej kruszynki... - dopowiedziała z obrzydzeniem patrząc na Austriaka.
-Ann , ja rozumiem, że jesteś zdenerwowana i masz do tego prawo. Postąpiłem w taki sposób, że gorzej się nie dało, lecz teraz nie masz prawa dawać mi jasno do zrozumienia, że nawet nie chcesz, bym miał najmniejszy kontakt z istotką, którą nosisz pod swoim sercem. Ono tak samo należy do mnie, jak i do Ciebie. Mamy równe prawa. Ja chcę stworzyć szczęśliwą rodzinę, więc błagam Cię! Nie utrudniaj sobie wszystkiego! Sama wybierasz ciągle drogę pod górę!- przyznanie się do błędu. Okazanie skruchy. To chciał ukazać Ann jak najlepiej tylko potrafił. Pragnął pokazać Jej, że żałuje każdego swego słowa, czynu, gestu. Że chce stworzyć rodzinę z Nią i maleństwem, które Ann nosiła w swoim łonie. Zrozumiał swoje błędy, które teraz próbował usilnie naprawić. Dlaczego zatem szatynka tego nie zauważała? Czemu nie doceniała? Tego właśnie nie umiał zrozumieć…
- Powtórzę Ci to jedynie raz i więcej nie będę , więc słuchaj i zapamiętaj! - krzyknęła zbliżając się znacząco do Austriaka , by spojrzeć w jego czekoladowe tęczówki , tak aby przekazać jak bardzo jest szczera w jasności swojej wypowiedzi. - Nie masz już dla Kogo się starać , rozumiesz? - Ann spuściła głowę wiedząc , że słowa których użyje zadadzą jej ogromny ból... - Mojego dziecka już nie ma. Nie ma... - mówiła jakby w transie szukając oparcia w sylwetce przypatrującej się z oddali Vanessy.
-O czym Ty w ogóle mówisz, co?!- ryknął na całe gardło, rozdrażniony słowami dziewczyny. On interpretował je w całkiem inny sposób, niż miała to na myśli Polka. Pokochał w ciągu sekundy maleństwo pod sercem Ann. Dodając do tego miłość, którą darował szatynkę, całe Jego serce jak i dusza wypełniona była ciepłą miłością, która stopniowo ochładzała się wraz z zaparciem ze strony szatynki.- Mam się dla kogo starać. Zawsze będę miał. Ty i nasze dziecko. Ono jest i zawsze będzie! Nieważne jak bardzo będziesz starała się wmówić mi, że straciłem swoją szansę, prawda będzie inna! Nie poddam się, rozumiesz?
Tak bardzo pragnęła ,żeby to co ma do przekazania okazało się złudnym snem ... koszmarem z którego zaraz się obudzi i będzie mogła cieszyć się swoim szczęściem. Lecz prawda była zupełnie inna ... zbyt bolesna , a świat zbyt brutalny....- Ale Ty już nie masz o co walczyć Gregor ... - głos Ann wyraźnie załamał się , a ona sama opadła z sił osadzając się na zimnym podłożu. - Naszego dziecka nie ma , ono już nie istnieje... - mówiła pomiędzy wybuchami płaczu jaki zasilił jej organizm.
-O czym Ty do mnie w ogóle mówisz?- przestał krzyczeć, lecz w zamian tego do Jego głosu wdarło się drżenie, które przeczuwało, że zaraz do Jego uszu może dotrzeć wiadomość, która nigdy nie mogła okazać się prawdą, lecz życie praktycznie nigdy trzyma się wytyczonych granic.- Najpierw byłaś w ciąży, a teraz nie jesteś? Co, maleństwo wyparowało? Ann, przestań robić ze mnie idioty!
Bo przecież nie da się naprawić zdradzonego szczęścia, żal pozostanie na zawsze jak nóż wbity w serce,a wspomnienia powrócą nieproszone .... - Wyparowało , już Go nie ma ... - szeptała szukając wsparcia w sylwetce brunetki , chociaż wiedziała jak trudno będzie jej przy skarbić sobie współczucie oraz wsparcie polki po tym czego się dopuściła. - Daj już spokój i wyjdź....
-Greg, najlepiej będzie, kiedy wyjdziesz- odezwała się dotychczas milcząca Vanessa, wtulając do siebie przyjaciółkę, z którą ból robił dosłownie to, co chciał. Nie rozumiała zbyt wiele. Właściwie niczego nie rozumiała, lecz musiała być obecna. W końcu to przyjaciel jest najlepszym lekiem przeciwbólowym.- Ann, spokojnie…- szeptała, gładząc delikatnie szatynkę po plecach.- Wszystko będzie dobrze, ale nie płacz, proszę…
-Nie wyjdę, dopóki nie dowiem się, co się dzieje z moim dzieckiem!- krzyknął, bardziej zwracając się do brunetki.- Co Ty zrobiłaś z moim dzieckiem?!- nadal krzyczał, nie umiejąc opanować emocji, które wyrywało Jego ciało na przód. Zdenerwowanie. Niemy, wewnętrzny, frustrujący krzyk. Jedynie to wręcz kipiało w Jego wnętrzu.
Kłopot polega na tym, że choć można zamknąć oczy, nie da się zamknąć myśli...- Usunęłam je Vann ... pozbyłam się własnego dziecka...- wyłkała chowając się w ramiona przyjaciółki... Tak bardzo obawiała się odrzucenia , może nawet i bardziej niż osądu samej siebie , który z czasem będzie coraz większy... - Ale ja tego nie chciałam , nie potrafiłam poradzić sobie z myślą że będę z Nim sama ... Ja stchórzyłam , ale ... - rozpacz. Jedyne możliwe określenie idealnie obrazujące stan szatynki.
-Ann, Ty mówisz poważnie?- zdołała wydukać, po czym zasłoniła dłonią swe usta, by nie krzyknąć. Przesłyszała się? Czy Ann wmawiała Jej kłamstwa, by jakoś oddziaływać na Gregora? Ale nie… Była za bardzo wiarygodna. Nie mogła kłamać ani niczego udawać w tak ważnej kwestii. A nawet jeśli, nikt nie byłby w stanie tak doskonale udawać… Patrzyła rozwartymi oczyma na szatynkę, czując sparaliżowanie. Co robić? Jak się zachować? Co mówić, jeśli to jest prawdą?
-Co zrobiłaś?!- wrzasnął jeszcze głośniej niż przedtem, domagając się natychmiastowego zaprzeczenia słów, które przed momentem wypowiedziała Ann.- Powtórz, co zrobiłaś!- gwałtownie podszedł do szatynki, potrząsając Ją za ramiona. Nie mógł uwierzyć. Nie, póki nie zobaczyłby, że to nie jest prawdą. A nie mogło być nią… Nigdy.
- Kilka dniu temu wzięłam tabletki , które doskonale wywiązały się ze swojego działania... - oznajmiła nieco pewniej stając na przeciw szatyna. Zrobiła to z ogromnym trudem , ale musiała udawać , by nie pokazać jak bardzo cierpi z powodu straty , którą sama sobie zafundowała. A dlaczego ? Wtedy jedyną racjonalną decyzją , byłoby uszczęśliwienie Gregora nawet tak tragicznym kosztem , a teraz? Tak bardzo chciała cofnąć czas , chociaż wiedziała że nie jest to możliwe.... Jedyne co jej pozostało to cierpieć w samotności , pokutować za swoje winy do końca swoich dni...
-Jak mogłaś zabić własne dziecko!- wrzeszczał, lecz mniej pewnie niż jeszcze przed momentem. Ból w klatce piersiowej stawał się coraz bardziej uciążliwy. Coraz bardziej raniący. Można powiedzieć, że paraliżujący. Co więcej, zdawał sobie sprawę, że to zwłaszcza On przyczynił się do śmierci części samego siebie. Jak dalej z tym żyć? Jak będzie wyglądać Jego życie, gdy każdego ranka będzie budził się ze świadomością, że zabił całkiem niewinną światu istotę?- Co z Ciebie za matka! Inne kobiety jakoś nie tchórzą, a Ty co?! Jesteś jakimś pieprzonym wyjątkiem?!
Zamroziła się. Nie uroniła jednej kropli łzy. Była jak skała. Miała trzeźwe spojrzenie na życie i na siebie. Postanowiła, że już nikt nigdy jej nie zrani , jedynie ona sama co było nieuniknione... - Nie zasługuję nawet na miano nazwania mnie matką , ale Ty nigdy nie będziesz zasługiwał na posiadanie własnego dziecka! Nigdy rozumiesz?! - Ann spuściła wzrok wymijając postać Austriaka , nie chcąc rozżarzyć ognia , który już i tak dość mocno się tlił. Płomieni bólu.
-A Ty gdzie idziesz, przepraszam Cię bardzo?!- ruszył za szatynką, nie pozwalając odczuć Jej tej satysfakcji, że każdym słowem wbijała szpilę w Jego poranione serce.- Zabiłaś moje dziecko i nagle chcesz odejść?! Znowu uciec, okazując tylko jakim jesteś tchórzem?!- ironicznie klaskał w swe dłonie.- No już! Stań twarzą w twarz ze mną i bez skrępowania określ to, jakim jesteś człowiekiem! Mordercą! Zabiłaś moje dziecko!- powtarzał żałośnie, nie umiejąc przyjąć do wiadomości tych trzech, stosunkowo prostych, słów.
-Ann…- w pogoń za szatynką rzuciła się Vanessa, która dopiero teraz przyswoiła znaczenie kilku prostych słów. Znaczenia i konsekwencji czynów, których dopuściła się Ann. Nie rozumiała. Potępiała. Byłaby w stanie sama wziąć pod opiekę dziecko Ann i Gregora, lecz zaakceptować odebranie życia istocie niczemu niewinnej? Rówieśnika Oliwera? Nie mogła tego usprawiedliwić w swych oczach, choć tak usilnie próbowała.-Gdzie Ty chcesz iść? Co chcesz robić?- pytała, puszczając mimo uszu wrzaski szatyna za swymi plecami.
Najgorzej było kiedy przychodziła noc.. . Przez moment żyła w przekonaniu, że jest na wyciągnięcie dłoni, że być może nawet chce wrócić. Wyobraźnia płata figle a ona budziła się i przez ułamek sekundy zdawało jej się że życie ma sens, że ma go, ma miłość... Szczęście zostało jej odebrane brutalnie szybko. Przypomina sobie rozstanie, łzy, wrażenie okrutnie wyrwanego serca. Zwijała się w kłębek i po raz kolejny zbierała w sobie. Dochodziło do tego że bała się iść spać... Martwiła sie jak przeżyje tę noc i czy znów nie rozpadnie się budowane przez długi czas poczucie bezpieczeństwa. Świat stał się pułapką a ona nie chcąc dać się złapać nie wstawał nawet z łóżka. Marzyła o śmierci, o długim śnie w którym dalej będzie się łudzić że wszystko co straciła wróci... - Masz prawo mnie obwiniać , ale zrobiłam to tylko i wyłącznie dla Ciebie. Dla Twojego świętego spokoju , dla kariery , która stała się priorytetem.. - zaczęła , a wraz z jej słowami przemawiała gorycz... - Przyjście dziecka na świat, przewróci wszystko do góry nogami ... nie ten czas ... nie chce Go Ann, nie chce! - cytowała słowa szatyna , które z taką trudnością próbowała opanować.
-Na pierwszą chwilę nie było mi łatwo oswoić się z myślą, że będę ojcem! To był szok! Nie chciałem tego, ale teraz pragnę tego najbardziej na świecie!- mówił, za wszelką cenę próbując ukryć łzy w swoich oczach. Łzy rozpaczy i bezradności, nad którymi nie miał panowania. Stracił coś, czego jeszcze nie miał, a tak bardzo tego pragnął. Najbardziej. Bo czy może być coś piękniejszego od patrzenia na świat przez pryzmat ojcostwa?- Stratowałaś wszystkie moje marzenia…- powiedział cisze, odwracając wzrok.
- A Ty sprawiłeś , że byłam zdolna pozbyć się własnego dziecka dla Ciebie! Przez chore uczucia , które Nas połączyły.... - wygramoliła resztkami sił nie wiedząc po co wdaje się w zbędne jej zdaniem dyskusje. Nic to już nie zmieni. Nie przywróci życia , nie cofnie popełnionych błędów , a jedynie wzmaga cierpienie ... - Nico miał rację , po co ja w ogóle tu wracałam ... - wyszeptała oddalając się.
- Dla mnie?!- pisnął cienko, czując sporą Gułę, zalegającą w sercu, które jakby obróciło się w lód. Potwierdzało się wszystko to do czego nie chciał się przyznać, a co niestety było prawdą. Wszystko powoli do Niego wracało, niczym zła karma.- Po co to robiłaś, skoro uważałaś to uczucie za chore?! No po co?! Skoro tak bardzo szalejesz za Nico, czemu z Nim nie jesteś?! Dlaczego Jemu nie robisz wyrzutów za własne głupoty?!
- Nie robię nikomu wyrzutów , bo to ja popełniłam błąd ... Ja odpowiadam za każdą krzywdę którą wyrządziłam temu nienarodzonemu dziecku. Ja jestem winna tego , że kierowałam się Twoimi potrzebami minimalizując to co czuło ono. Ja podjęłam decyzję i tylko ja za Nią odpowiadam.. - oznajmiła pewna swoich słów. Jak nigdy wcześniej patrzyła z determinacją w czekoladowe tęczówki znajdujące się na przeciw niej. Jak nigdy zgadzała się z tym , że to ona sama ponosi całą odpowiedzialność za sytuację , nawet jeżeli została zaślepiona innymi bodźcami...- I to ja i tylko ja będę żyła ze świadomością tego , że odebrałam komuś życie , komuś kto mógł być najważniejszą osobą w moim życiu... - zakończyła , gdy usłyszała nadchodzące połączenie.
-Twój kochaś, tak?- zaśmiał się niewesoło, nasłuchując dźwięku dzwonka telefonu Ann, które rozbrzmiewało się w wypełnionym światłem pomieszczeniu domu Morgensterna. Człowieka, który pokazał mu inne, dotąd nieznane dla Niego perspektywy patrzenia na świat. Jak widać, na próżno, bo zrobił to jedynie dając mu nadzieję, która później została brutalnie odebrana…- Jak widzę zapomniałaś o wszystkim. O mnie, naszej miłości, nawet naszym dziecku. Zaczynasz nowe życie. Godne pozazdroszczenia- niemiarowo wdychając powietrze, dalej silił się na sarkazm, przyduszony rozpaczą…
- To co powinieneś wiedzieć już wiesz , a co do reszty nie należą Ci się żadne wyjaśnienia. - oznajmiła szybko odbierając nadchodzące połączenie. Starała się unormować ton swojego głosu , drżenie rąk , które nie pozwalały nawet na utrzymanie aparatu w dłoniach , a przede wszystkim ujarzmienie oskarżeń , które coraz dotkliwiej padały z ust Gregora raniąc.
- Jak można być tak nieczułym i zimnym jak Ty?- spytał, wytrącając z ręki Ann telefon. Żadne z nich nie mogło uciec od tej rozmowy. Ona musiała się odbyć. Czym prędzej tym lepiej. Później będzie więcej czasu na zabliźnienie ran. O ile to było jeszcze możliwe…- Nasz związek na tyle nic dla Ciebie nie znaczył, że teraz ignorujesz wszystko co z nami związane?
Mogłaby spróbować zakryć ból, wyjmując z kieszeni kilka uśmiechów, które kiedyś próbowała już rozkleić gdzieś po kilku z pośród setek swoich twarzy , ale to nic by już nie dało. Każdy ma swój rozum , swoje wewnętrzne uczucia , a przede wszystkim każdy z osobna ocenia zaistniałą sytuację racjonalnie tak jak tylko potrafi, nawet pod wpływem emocji i rozgoryczenia jest to możliwe... - Nie ma już zupełnie nic co jest z Nami związane Gregor... Z dniem kiedy Ty wyrzekłeś się Naszego dziecka , a ja się go pozbyłam wszystko runęło ... nie ma już nic! - wrzasnęła próbując powstrzymać płacz.
-Mylisz się!- odpowiedział krzykiem na wrzask Ann.- Łączy nas jeszcze więcej! Łączy nas chociażby ta katastrofa!- przeczesał palcami swe włosy, przymykając powieki, by na chwilę usłyszeć własne myśli, które z czasem staną się dla Niego przekleństwem.- Kochałem Cię, Ann… Jak widzę ta miłość nic dla Ciebie nie znaczyła ani nie znaczy…- dopowiedział z wyrzutem, patrząc zamglonym wzrokiem na szatynkę.
- Wsłuchaj się w swoje słowa Gregor , a sam dojrzysz prawdę którą starasz się do siebie nie dopuszczać ... - zaczęła chcąc wyzbyć się natłoku myśli paraliżujących jej drobne ciało... - Tak bardzo Cię kocham , że dopuściłam się najgorszego z czynów , abyś tylko był szczęśliwy ... abyś mógł żyć tak jak sobie to wyobraziłeś , bez zbędnych problemów... - Problem. Jedyne pasujące określenie , które Gregor używał niemal codziennie , aby pokazać Ann jak bardzo nie chce mieć pełnej rodziny... - Więc daruj sobie kolego i weź te swoje cholerne narty i dalej walcz o swoje marzenia i przyszłość! Dalej poddaj się chwili triumfu i kolejnych wygranych, bo przecież niczego innego nie potrafisz jak tylko zwyciężać z hukiem na skoczni , prawda? Wielki Gregor Schlierenzauer mistrz skoków narciarskich i nieudacznik w życiu prywatnym!
-Czy ja kazałem Ci zrobić aborcję?!- wrzasnął zdenerwowany słowami szatynki, kryjąc pod warstwą zdenerwowania prawdziwy ból, przeszywający na wskroś całe Jego ciało i duszę, nie mówiąc o sercu, które dawało coraz głośniejsze znaki o swoim tragicznym stanie.- Obwiniasz mnie, bo Cię odrzuciłem. Bo nie chciałem tego dziecka, ale nigdy, powtarzam nigdy, nie kazałem Ci usuwać maleństwa!
Chciałby się tak wiele powiedzieć , a jeszcze więcej zrobić ... ale nie mamy już na to żadnych możliwości. Wszystko zniknęło, a ból który pozostał będzie jedynym bodźcem który dobitnie ukaże Nam bolesną prawdę Naszego życia... - Żadne słowa nic już tutaj nie zmienią Gregor, żadne.. - oznajmiła cicho nie spoglądając nawet na twarz Austriaka.
-Straciłem przez Ciebie, coś najcenniejszego w moim życiu- powiedział z goryczą, nie umiejąc przełknąć gorzkiej pigułki wiedzy, z którą teraz musiał żyć, każdego dnia stawiając jej czoła. Walcząc każdego dnia, nie wychodząc z boju cało.- Jak Ty w ogóle mogłaś pomyśleć, że zostawiłbym Was samych…
- Nie raz dałeś mi odczuć swoją niechęć , nie raz mówiłeś jak bardzo nie chcesz zmian... - po policzku Ann spłynęła łza , której już nie chciała okazywać , dlatego też delikatnie starła ją z policzka swoją dłonią. Powoli małymi krokami kierowała się w stronę salonu , gdzie minęła się z Thomasem , który widząc zakłopotanie na twarzy szatynki przyległ do Niej tuląc w swych ramionach. - Co tu się dzieje Gregor?! - wrzasnął patrząc na przyjaciela.
-Usunęła moje dziecko, rozumiesz?!- wrzasnął podirytowany, zwracając się do blondyna.- Jak Ty być postępował, kiedy Vann pozbyłaby się Twojego dziecka?!- zniżał coraz bardziej głos, czując się coraz bardziej żałośnie. Jakby wpadł do bezdennej, czarnej dziury, z której nie ma wyjścia. Nigdy nie będzie. Zawsze tkwić będzie w bezruchu, zadając sobie pytania, lecz znaki zapytania nie będą znikać. Przeciwnie. W przerażająco szybkim tempie będą się rozmnażać.
W pierwszym momencie był w szoku ... wielkim , ogromnym paraliżu który zaciskał się na jego szyi jak pętla , gdyz sama myśl o tym że Ktoś mógłby posunąć się do takiego czynu niemalże była dla Niego niewyobrażalna , ale promyk wiedzy o tym , iż może być to Ann powodował minimalizację tego odczucia , jakby jego łagodniejszą odmianę chociaż nie pozbawioną Goryczy jak i nie dowieżania czy żalu... - Gregor oboje ponosicie za to winę , widziałem Twoją niechęć do Oliwiera , więc nie masz prawa oskarżać Ann rozumiesz? - oznajmił cicho lecz stanowczo patrząc na stojącą nieopodal Vanessę , w której szukał wsparcia dla szatynki.
-Gdybym wiedział, co Ona chce zrobić, nigdy nie dopuściłbym do czegoś takiego!- krzyknął, czując się całkowicie samotny w sytuacji, gdzie każdy okazywał wsparcie jedynie dla Ann, choć On cierpiał tak samo jak Ona.- Urodziłaby to dziecko, chociażby miała oddać je do adopcji! Ale ono żyłoby, rozumiecie?!- zwracał się do ogółu, niż bardziej do jednego, konkretnego rozmówcy.- Żyłoby…
Brunetka lustrowała wzrokiem każdego z osobna. Zagubionego Gregora, jak i Ann, która spoczywała w ramionach Thomasa. W miejscu, gdzie dostęp miała mieć tylko Ona. I nagle… Stało się. Zazdrość uderzyła w Nią jak fala o brzeg. Zazdrość nieuzasadniona, lecz potężna jak każda inna. Zaciskając ręce w pięści oraz przygryzając nieśmiało wargę, podeszła do Ann.- Nie umiem, przepraszam…- wyszeptała smutno, zawieszając na chwilę swój wzrok na blondynie, po czym zniknęła w odmętach dziecięcego pokoju, gdzie znajdował się właśnie Oliwer. Starała się. Próbowała, lecz nie potrafiła zrozumieć i pojąć. Nic nie uzasadniało według Niej postępowania swojej przyjaciółki. Bo dla Niej to było morderstwo… Zabicie małej osóbki, która była w wieku Oliwera. I właśnie to bolało najbardziej…
Bo zwykle w życiu jest tak, że nie cenimy tego co mamy, a jak stracimy to tęsknimy i to doceniamy ... Pomimo iż potrzebowała wsparcia i zrozumienia nie mogła niszczyć czegoś co tak naprawdę niedawno miało swój nowy początek. Związku Vanessy i Thomasa , a tak by się stało , gdyby dłużej spoczywała w objęciach Morgensterna , gdzie nie wolno było jej być. - Dziękuje Ci za wsparcie i zrozumienie Thomas , ale najlepiej będzie jak wrócisz do Vann i swojego synka... - wypowiadając ostatnie ze słów zadrżała po raz kolejny poruszona bólem , który tkwił w jej sercu. Powoli nie zważając na słowa Gregora wyszła z mieszkania.
-Ann, poczekaj na mnie!- krzyczała, biegnąc szybko za oddalającą się sylwetką szatynki.- Przepraszam…- rzuciła jeszcze w biegu, po czym wpadła nieoczekiwanie w ramiona Ann. W rzeczywistości nie opuściła przyjaciółki. Chciała śledzić dalszy przebieg spotkania, lecz z ukrycia. W taki sposób, by nie widzieć gestów Thomasa skierowanych do Ann, które miały być zarezerwowane jedynie dla Niej. Egoistyczne. Tak… Ale inaczej nie umiała się zachować.- Przepraszam, Ann…- powtórzyła, wybuchając donośnym płaczem, wtulając się w ciepło dostarczane przez przyjaciółkę.
Dobrze zdawała sobie sprawę z tego , jaki ból zadała również Vanessie , jak wiele od Niej teraz wymaga prosząc o wsparcie , ale potrzebowała tego , chociaż nie miała żadnych praw,by o nie prosić. Egoizm okazał się silniejszy. - Dziękuje Ci Vann , że jesteś , ale proszę wróć do Thomasa i Oliego oni potrzebują Cię teraz o wiele bardziej... - wyszeptała składając na policzku brunetki całus , będący podziękowaniem za okazałą pomoc. Wolnym krokiem podążała w stronę dobrze znanego jej kierunku.
-Ty potrzebujesz mnie teraz najbardziej!- pisnęła cienko, stojąc nieruchomo w miejscu.- To moja wina, że to zrobiłaś…- dopowiedziała ciszej, opadając żałośnie na kolana, stykając się z zimnym i mokrym podłożem.- Gdybym była przy Tobie, wiedziałabyś, że nie jesteś sama… A ja co zrobiłam?- ukryła twarz w dłoniach, chcąc ukryć łzy zgromadzone pod swymi powiekami.- Przepraszam…
- Jestem dorosła i sama podejmuje decyzje Vann... - zaczęła polka unosząc delikatnie przyjaciółkę z podłoża , wymuszając na Niej aby spojrzała w jej zielone tęczówki. - Byłabyś czy nie to ja wybrałam i tylko ja ponoszę za to winę , więc nie przepraszaj mnie , bo jeszcze podlej się czuje.... - Wyraz twarzy Ann wyraźnie posmutniał , dopełniając tym wyraz jej podkrążonych od płaczu oczu. - Wracam dziś do Niemiec , więc proszę dbaj o siebie i swoją rodzinę , obiecujesz? - zapytała próbując zmusić się do lekkiego uśmiechu.
Spojrzała na przyjaciółkę swymi dużymi, okrągłymi oczyma. Niemcy… Ta jedna nazwa jednego z krajów europejskich, zawładnęła Jej umysłem. Ledwo odzyskała ponownie swoją najukochańszą Ann, a znowu miała Ją stracić? Taki scenariusz ułożyło Jej życie. Taki los zgotował dla Jej przyjaźni z szatynką. Jedyne co mogła zrobić w tej sytuacji, to nie wymuszać na Ann niepotrzebnych, aczkolwiek raniących, uczuć. Zamglonym wzrokiem patrzyła nadal w zielone tęczówki przyjaciółki, po czym martwo spuściła głowę na znak zgody.
~~♥♥~~
Nie ma na świecie niż trudniejszego do zdobycia, zarówno nic łatwiejszego do stracenia jak zaufanie.
Tylko zaufanie ma dar budowania miłości. Bez zaufania, wszystko co dotychczas mieli, ległoby w gruzach. Czemu, wiedząc o tym, On nadal nie umiał zaufać w pełni?
Cała codzienność, która ubarwiona była obecnością miłości Vanessy, rozmywała się wraz z pojawieniem się w Ich życiu jednej, konkretnej osoby. Andreas Wank.
Mówią, że ludzie są tylko zbiorem liter, które tworzą ich imię i nazwisko bądź cyferkami, które w połączeniu są numerem PESEL.
Ale nie. Nie Wank. On był przekleństwem, bynajmniej w Jego oczach. Człowiekiem, który był codziennym gościem w Jego domu. Człowiekiem, który burzył dosłownie wszystko, co powoli wstępowało na właściwe tory.
Vanessa jak widać, była zadowolona z Jego wizyt. Dostrzegał ten płomień w Jej oczach, za każdym razem, kiedy Andreas odwiedzał Małego. Nie mówiąc już o tym ile godzin poświęcili na wpatrywanie się w śpiącego Oliwera. Oni. Ich dwójka. Sam na sam. Andreas i Vanessa.
A gdzie miejsce dla Thomasa? Nie było. Na czas, kiedy Niemiec przebywał w Ich domu, On jakby przestawał być ojcem Oliwera. Nie mógł inaczej. Nigdy nim nie był i nie będzie… Może czuć swoje w sercu, na duszy, lecz rzeczywistości nie zmieni…
Od tego czasu zaczęło się. Nieludzkie kontrolowanie Vanessy. Nie mógł spocząć, póki nie znał dokładnie każdego kroku brunetki.
Sprawdzanie telefonu, wiadomości, nawet listów… To stało się celem nadrzędnym. Ważniejszym niż wszystko. Bo jeśli Vanessa raz dopuściła się zdrady, może zrobić to drugi raz, prawda?
Co więcej, Vanessa o wszystkim wiedziała. Co prawda, Thomas nigdy nie powiedział Jej tego wprost, ale Ona wielokrotnie przyłapała Go na aktach kontrolowania Jej osoby.
Rozumiała. Tak, po części rozumiała, starając się postawić w sytuacji Thomasa. I właśnie dlatego przymykała na wszystko oko. Udawała, że nie widzi, tuszując za wszelką cenę swój ból, który przysparzał Jej swoim zachowaniem Morgenstern.
Kochała Go. Inaczej nie mogła postępować, bo czy istnieje sens, by wszczynać niepotrzebne kłótnie, które zachwiać mogłyby Ich związek, który i tak w obecnej sytuacji nie był w najlepiej kondycji?
Ogólnie czuła, że w ostatnim czasie wszystko w Jej życiu jest w złej kondycji. Paradoksalnie, miała poczucie, że może liczyć tylko na Andreasa. Tego samego Andreasa, którego wcześniej nie chciała gościć w swoim życiu.
Teraz tylko On był dla Niej bratnią duszą, zważając na to, że powoli oddalała się od Thomasa, który w żaden sposób nie umiał ukryć swojej chorobliwej zazdrości.
Została sama na świecie, mając przy sobie jedynie Oliwera i Wanka.
Wszyscy inni zawodzili. Odkąd została mamą, wszyscy wokoło zawodzili. Każdy z kim szukała kontaktu, w rezultacie odwoływali spotkania albo w ogóle nie zjawiali się na umówionym miejscu spotkania.
Stała się samotną, szarą duszą, którą życie powoli przytłaczało swym ciężarem.
Samotna. Znowu. Samotna, chociaż wszyscy deklarowali swą pomoc i wsparcie, które było tylko słowami rzucanymi na wiatr. Słowami bez pokrycia. Pustymi. Zawodzącymi…
-------------
17 dni!♥
Takk!
Ann i Klaudia.
Głupia Ann.
OdpowiedzUsuńI koniec.
I kropka nienawiści.
Ann- powoli zaczynam jej nienawidzić za to jej zachowanie względem Gregora!
OdpowiedzUsuńVann- wróć do synka i Morgiego :D
Pozdrawiam i weny ;***
ps. Zapraszam na nowy http://mirisblogus.blogspot.com/
Ann i Gregor to w ogóle masakra jakaś ;D Te ich relacje są tak pokręcone, że sami zaczynają się gubić.
OdpowiedzUsuńPojawił się Wank i nie wiem, co sądzić, bo Vann zaczyna znowu łapać lekką "fazę" na jego punkcie.
Pozdrawiam, weny! :-*
Już tylko 13 dni! <3
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że nie komentowałam poprzednich rozdziałów, starałam się czytać w miarę regularnie, ale studia dają już o sobie znać :)
Jestem w szoku. Po przeczytaniu poprzedniego wciąż tliła się we mnie nadzieja na to, że związek Gregora i Ann uda się uratować. Bo on na początku postąpił jak cham i zwykły prostak, ale potem zrozumiał. Trochę mu to zajęło, ale jednak. A tego, co zrobiła Ann nie jestem w stanie pojąć. Zabiła własne maleństwo tylko po to, żeby Gregor był szczęśliwy? To nie jest żaden argument. Obydwoje powinni wtedy ochłonąć, porozmawiać ze sobą na spokojnie. Ann jest dorosła i nie powinna podejmować takich decyzji. Jej czyn był zbyt pochopny i nieprzemyślany- według mnie. Teraz do końca życia będzie miała wyrzuty sumienia. I coś czuję, że to już koniec związku jej i Gregora. On też to wszystko przeżywa...
Co, do Thomasa i Vann to też nie wiem, co mam powiedzieć. Ma jego, ma Oliviera, a nadal ciągnie ją do Wanka? Trochę tego nie ogarniam :D
Pozdrawiam :*
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń